16 czerwca 2025

Zasłuchanie czy przesłuchanie? Zakończenie sezonu 2024/2025 w Filharmonii Narodowej

Ciotka Walentyna

Szczęśliwie dożyłyśmy występu nowego dyrektora artystycznego Filharmonii Narodowej. Trochę trzeba było poczekać na to aż Krzysztof Urbański wyjdzie i uśmiechnie się publicznie do swojej nowej orkiestry i chóru. Atmosfera oczekiwania (niczym na niespodziewanego gościa w czasie Wigilii) sprawiła, że ostatni koncert sezonu stał się niejako prelekcją do nowego.

Niebezpieczeństwo: transmisja!

Nadia przekonała nas, żebyśmy absolutnie nie kupowały biletów na koncert, skoro jest transmisja. Dodała, że krótki, godzinny program oznacza bardzo niekorzystny stosunek wydanych złotówek do liczby minut muzyki. Zresztą nasza oszczędna kocia mama nigdy nie poszłaby na koncert, który jest transmitowany. Nawet nie staramy się jej przetłumaczyć, że to jednak nie to samo. Wymagania co do transmisji ma zaś niemałe, zwłaszcza od otoczenia. Raz w miesiącu Nadia wysyła do swojej wspólnoty osiedlowej terminarz transmisji koncertów, domagając się, by w tych dniach cisza nocna obowiązywała od godziny rozpoczęcia transmisji. Faktycznie nikt się wówczas na klatce nie kręci. Dzieci są wcześniej wykąpane i kładzione spać (nawet te bardzo duże), domofony odłączone od zasilania, dostawy żywności wstrzymane.

Niektóre zasady obowiązują również nas. Na transmisję do Nadii nie wolno się spóźnić (można wówczas nie zostać wpuszczonym). Jeść i pić można tylko w przerwach. Poczęstunek Nadia potrąca sobie zresztą z ciotkowego. Kiedy przed koncertem w Filharmonii Narodowej lektor swoim aksamitnym, kojącym głosem prosi słuchaczy o wyciszenie elektroniki, Nadia zabiera nam telefony i zostawia w legowisku jednego ze swoich kotów, w którym jako jedyna ma prawo grzebać, bez ryzyka pogryzień i zadrapań.

Już pora wstać

Wróćmy do koncertu. Maestro Urbański prowokacyjnie chyba postanowił rozpocząć swoją dyrektorską kadencję od klasyka klasyków – IX symfonii Beethovena. To postawienie wszystkiego na jedną kartę, ale i zapowiedź: wracamy do kanonu, do tego co dobre, sprawdzone i... zawsze się ludziom podoba. Żaden bukmacher pewnie nie przyjąłby zakładu o to, czy i tym razem finał symfonii poderwie publiczność do owacji na stojąco. Beethoven zawarł bowiem w ostatniej części dzieła szereg eksplozji (historia recepcji dzieła też zrobiła swoje), które same wysadzają słuchaczy z siedzeń na ostatnim akordzie utworu. W konsekwencji, ludzie dają upust emocjom poprzez gromki aplauz, który – w imieniu kompozytora – przyjmują skromnie dyrygent i muzycy. Wybór IX symfonii jest zatem niemal zawsze gwarantem sukcesu.

Schneller!

No ale co na to wszystko ciotki? Atmosfera w domu ciotki Nadii była burzliwa, jak życie Beethovena. Nadia złamała ustanowiony przez siebie święty zakaz komentowania koncertu w trakcie jego trwania. Już po pierwszych taktach zaczęła syczeć, że za szybko, że tak nie można. Wykonanie IX symfonii pod batutą Urbańskiego porównała do wpuszczenia pociągów szybkiej prędkości na stare polskie torowiska z niezabezpieczonymi przejazdami. Gderała, że nie można z pierwszej części robić „Lotu trzmiela”, bo wtedy kontrast temp między ogniwami symfonii zupełnie zniknie. No chyba że drugą, szybszą część warszawscy filharmonicy zagrają jak „Walc minutowy” Chopina (na szczęście tego nie zrobili). Nadia wstała z fotela już na początku utworu (nie była to jednak owacja, co raczej admonicja), a Krzyżyk – jeden z jej kotów – skakał na ekran, jakby chciał Urbańskiemu odebrać batutę.

Dyscyplina, dyscypilna – to podstawa wychowania

Dawno nie widziałam stołecznych filharmoników tak skupionych, a to w pewnych sytuacjach się akurat chwali. Można było jednak odnieść wrażenie, że uczestniczymy nie tyle w zwykłym koncercie orkiestry, co w przesłuchaniu, od którego zależy „być albo nie być” jej członków. Starali się, jak mogli, nie wypaść z torów i dowieźć bezpiecznie wszystkich pasażerów, choć zdarzało się, że wagoniki niebezpiecznie kołysały się na boki.

Na szczęście Halinie bardzo się wszystko podobało. Jako pierwsza zrobiła owację na stojąco (już po drugiej części, kiedy dyrygent zszedł z estrady w oczekiwaniu na solistów i chór). Wpatrzona była w Urbańskiego jak w przystojnego maestro Rodrigo z serialu „Mozart in the Jungle”. Rozmarzyła się, że mógłby zostać klientem jej kancelarii. Już nawet myślała, jaki zegarek sprezentowałaby mu na urodziny. Oznajmiła wręcz, że od nowego sezonu dołączy do Klubu Przyjaciół Filharmonii Narodowej, i to od razu z Platynową Kartą (trzymamy za słowo).

Ciotka Mira dzieliła się z nami swoimi (jak zawsze rozkosznymi) komentarzami poczciwego dziecka bożego. Na uwagę Nadii o szybkich tempach zareagowała, że pewnie koncert odbył się pod patronatem Polskiego Towarzystwa Urologicznego. Na myśl o nieco przykrótkim programie tego wieczoru westchnęła, że tym razem filharmonijne kawiarenki nie zarobią. Dodała też, że najbardziej podobał się jej tenor, którego barwa głosu przypominała jej ulubioną postać z Muppetów (zgadnijcie o kogo chodzi).

Ciotki głosują

Czy Ciotkum Redakcyjne udzieliło maestro Urbańskiemu absolutorium? Nadia była na nie, Halina na tak, Mirze wszystko się zawsze podoba, więc jej głos traktujemy z góry jako nieważny. Ja zaś wyłamię się z głosowania. No cóż, słyszałam od znajomych, że zebrani wczoraj na sali krytycy już przed początkiem koncertu wystawili dyrektorowi czerwoną kartkę. Ja chcę dać mu szansę, poczekać na efekty. Zobaczyć, czy faktycznie – jak się mówi – przyciągnie do Filharmonii Narodowej nowe pokolenie słuchaczy: młodzież o potrzebach i oczekiwaniach, o których takie antyki jak my nie mamy ponoć zielonego pojęcia. Daję szansę i trzymam kciuki, choć na inaugurację nowego sezonu – daję słowo – się nie wybieram (na tamten świat też jeszcze nie).

 

Artykuły z tej kategorii

arrow left
arrow right


​​​​​​​

​​​​​​​

Copyright © 2025 Ciotki Kulturalne