18 maja 2025

Niezbyt miły pan Rameau

Ciotka Nadia

„Surowy”, „wyniosły”, „pozbawiony jakichkolwiek ludzkich uczuć” – współcześni nie byli łaskawi w ocenie Jeana-Philippe’a Rameau. Uchodził on za „najnieuprzejmiejszego ze śmiertelników” i osobę na wskroś „asocjalną”. O różnych obliczach francuskiego kompozytora epoki baroku (1683  1764) można przeczytać w nowej monografii Polskiego Wydawnictwa Muzycznego. To zaledwie sto kilkadziesiąt stron tekstu. Format kieszonkowy nie zajmuje dużo miejsca w berecie. Lekkie toto, niepozorne, a można wyciągnąć w odpowiednim momencie i wyglądać mądrze!

 

Ancymonek pisze list

Niezły aparat był z tego naszego Rameau! Rodacy niespecjalnie go kochali – bo niby gbur i mruk. Też mi coś. Weźmy na przykład list Rameau do cenionego librecisty Houdara de La Motte, z którym chciał nawiązać współpracę:

„Posiadam przewyższającą innych [kompozytorów] wiedzę na temat barw i niuansów, co do których ci mają zaledwie niejasne odczucia i które stosują odpowiednio jedynie przypadkiem”.

Czy to aby na pewno arogancja, czy może tylko stwierdzenie faktów? Aż dziw bierze, że librecista nie raczył odpowiedzieć aspirującemu twórcy operowemu. List jednak się zachował – odnaleziono go w jego dokumentach, kiedy kopnął w kalendarz.

 

Debiut operowy 50-latka

Przekonanemu o własnej wyjątkowości Francuzowi zdarzały się także foszki. Kiedy premiera „Hipolita i Arycji” – ledwo kurtyna poszła w górę – spotkała się z wrogimi szmerami i pomrukami nieżyczliwych, Rameau powiedzieć miał nieco wyniośle:

„Pomyliłem się. Sądziłem, że mój gust odniesie sukces. Innego nie mam. Nie będę już pisał oper”.

Na szczęście krewki 50-latek, który ledwie postawił pierwsze kroki na polu operowym, obietnicy nie dotrzymał. Kolejne trzy dekady wypełnił pracowitym tworzeniem coraz to nowych dzieł scenicznych. Zwykle – co trzeba przyznać uczciwie – do żenująco głupich librett. Ale cóż to, jeśli dla Rameau treść literacka utworu nie miała wielkiego znaczenia: była tylko pretekstem do zaprezentowania pięknej muzyki. A ta doczekała się wreszcie zasłużonego uznania. I to nawet wśród Rameau-żerców, takich jak Rousseau.

 

Domidosol i Doremifasolasido

Niezłe ziółko było też z Diderota, który dwóm największym reprezentantom opery francuskiej – Lully’emu i Rameau – przyznał żartobliwe przezwiska. Oto jak ich charakteryzował w swojej powieści „Niedyskretne klejnoty”:

„Każdy z owych nieprzeciętnych twórców miał swoich zwolenników: amatorzy i umysły zapatrzone w dawne wzorce trzymali stronę Domidosola, natomiast zwolennicy nowości i wirtuozi byli za Doremifasolasidem. Zaś ludzie o dobrym smaku, będący zwolennikami obu obozów, mieli wysokie mniemanie o obydwu.”

Mniej litościwy okazał się jednak Diderot w słynnym dialogu „Kuzynek mistrza Rameau”:

„Córka i żona jego mogą umrzeć, kiedy im się podoba; byle w bijących na tę okoliczność dzwonach kościelnych słychać było dziesiąty i siedemnasty alikwot, wtedy wszystko będzie w porządku. Szczęśliwy człowiek – i to właśnie cenię w ludziach genialnych. Zdolni są tylko do jednego, do niczego poza tym”.

Och, wzięłabym ja jednego z drugim krytykanta (gdyby jeszcze żyli) i powiedziałabym im, co o tym wszystkim myślę. Żeby tego wybitnego twórcę i teoretyka, bez którego nie poprowadziłabym żadnych zajęć z harmonii ani zasad muzyki, tak podle szkalować!

A że popędzał autorów librett „do tego stopnia, że pewien uprzejmy człowiek nie był w stanie podjąć z nim współpracy po raz drugi”? Niech ten, kto nie tupał nigdy ze zniecierpliwienia, akompaniując burczącemu brzuchowi podczas oczekiwania na spóźniającego się dostawcę jedzenia, pierwszy rzuci kamień!

 

Teoretyk czy kompozytor?

Lubię opery Rameau (podobnie jak on uważam, że bezsensowne libretta są na stałe wpisane w ramy tego gatunku i lepiej po prostu skupiać się na muzyce). Muzyka klawesynowa francuskiego mistrza gości w moim gramofonie równie często. Bemol i Krzyżyk szczególnie upodobały sobie „Kurę”, do której rytmicznie pomiałkują. Prawda jest jednak taka, że sam Rameau wolał uważać się za myśliciela i pod koniec życia miał żałować czasu poświęconego na komponowanie. (Choć jego prace uważam za fundament teorii muzyki, pozwolę sobie w tej jednej kwestii z mistrzem nie zgodzić!)

Jako teoretyk stworzył Rameau podstawy systemu dur-moll. Uznał też równorzędność tonacji, odrzucając dyrdymały o rzekomo odmiennym kolorycie wyrazowym różnych tonacji. W stroju równomiernie temperowanym gadanina o tym, czym różni się C-dur od F-dur nie ma żadnego sensu, ale trzeba było dopiero Rameau, żeby powiedzieć to głośno. Berety z głów!

 

Mała monografia – w sam raz do tramwaju

Kompaktowa książeczka francuskiego klawesynisty Christopha Rousseta daje dość pobieżny wgląd w życie i twórczość Jeana-Philippe’a Rameau. Ale czegoż chcieć od „małej monografii”? To wszak nie cegła w rodzaju Tomaszewskiego „wszystko, co wiem o Chopinie”. Autorowi brakuje niestety jednak nieco polotu. Książka Rousseta wydaje się dość sucha, pozbawiona swady. Do tego niektóre informacje (a nawet cytaty) autor powtarza w różnych miejscach, tak jakby zapomniał, że pisał o tym już wcześniej. No cóż, książkę i tak przeczytałam ze szczerym zainteresowaniem, a autorowi polecam napar z imbiru – podobno ta wspaniała roślina nie tylko potrafi rozgrzać, ale też jest dobra na pamięć.

Nie mogę się doczekać kolejnych „małych monografii” PWM!

 

Wszystkie cytaty zawarte w tekście pochodzą z książki:

Christophe Rousset, „Rameau”, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Kraków 2025 (z języka francuskiego przełożyła Marta Turnau)

 

Artykuły z tej kategorii

arrow left
arrow right


​​​​​​​

​​​​​​​

Copyright © 2025 Ciotki Kulturalne