Warszawa, druga połowa lat osiemdziesiątych. Miasto, w którym rzeczywistość przypomina szarą taśmę VHS, a w powietrzu unosi się dym papierosowy i nuta dezodorantu Brutal. I nagle – w tej smutnej scenerii pojawia się tajemnicza choroba. Jedni mówią na nią AIDS, drudzy ADIDAS, ale boją się jej wszyscy. „Anioły w Warszawie” to mocne otwarcie dyrekcji Wojciecha Farugi i Julii Holewińskiej w stołecznym Teatrze Dramatycznym.
Duet Faruga/Holewińska, zainspirowany „Aniołami w Ameryce” Tony’ego Kushnera i spektaklem Krzysztofa Warlikowskiego z 2007 roku, wziął na warsztat temat trudny i – jak zapewniają – zbyt długo przemilczany. Autorzy spektaklu snują opowieść o początkach epidemii AIDS w Polsce, ukazując nie tylko grozę samej choroby, ale i społeczne mechanizmy wyparcia, strachu i stygmatyzacji.
Na scenie widzimy całą mozaikę postaci reprezentujących przekrój społeczny Warszawy: artystów, sportowców, lekarkę, gospodynię domową, osoby seksworkerskie i ubeka polującego na gejów. Ich historie są przedstawione w sposób czuły i pełen empatii (może z wyjątkiem ostatniego z wymienionych, któremu sympatia publiczności nie jest zresztą do niczego potrzebna – i tak poradzi sobie świetnie w czasie transformacji, rozwijając karierę polityczną w samorządzie).
Scenografia Katarzyny Borkowskiej świetnie oddaje klimat tamtych lat – wystarczy jedno spojrzenie na scenę, by poczuć się jak w PRL-u. Do tego fryzury zlepione lakierem tak mocnym, że przetrwałyby upadek komunizmu. Aż chce się pokiwać głową: tak było!
Zespół Teatru Dramatycznego doskonale wyraził emocje z początków epidemii: strach, gniew, rozpacz. Polski kontekst dodaje historii ciężaru – tutaj diagnoza to nie tylko wyrok zdrowotny, ale i społeczny. Wstyd jest tak silny, że jeden z bohaterów (odgrywany przez doskonałego Marcina Bosaka) aż podskakuje z radości na myśl o tym, że może jednak ma raka, a nie AIDS.
„Anioły w Warszawie” to spektakl zapadający w pamięć, który chwyta za gardło i długo nie puszcza. Momentami może nieco zbyt dydaktyczny (dramaturżka – jak nam się wydaje – uległa pokusie nauczania publiczności, co należy o tym wszystkim myśleć). Ale czy to duży mankament? Może po prostu znak, że temat wciąż wymaga edukacji. Bo przecież AIDS to nie kara za grzechy ani choroba zarezerwowana dla gejów i narkomanów. I dobrze, że teatr to zauważył.
Copyright © 2025 Ciotki Kulturalne