Poszłyśmy samoczwart do naszego ukochanego, jak zawsze niemal pustego, Kina Kultura na najnowszy film Paola Sorrentina. Śledzimy z ciotkami jego karierę, choć – nie bójmy się tego przyznać – z mieszanymi odczuciami: od ekstazy po intelektualne zapalenie spojówek. Nawet udaje się nam wyciągać do kina Nadię, aby mogła się powymądrzać na temat ścieżki dźwiękowej, co czyni z niekłamaną przyjemnością. Po Młodości, w której – jej zdaniem – zadrwiono z prawdziwych melomanów, poprzysięgła, że więcej na Włocha do kina nie pójdzie. Słowa, jak zwykle, nie dotrzymała. Liczyła, że w Bogini Partenope usłyszy choćby jedną arię z Partenope Händla. No cóż, przeliczyła się.
A jak nasze wrażenia? Nadia podsumowała film jednym, acz nieparlamentarnym włoskim słowem na „m", gorsząc tym samym wychodzące z seansu zakonnice (które najwyraźniej liznęły co nieco języka Petrarki). Mira zachwyciła się karocą, w której spała bohaterka. Karnawałowe wątki religijne również przypadły jej do gustu, a jeszcze bardziej arcybiskup Neapolu, znany jako Tesorone. Halina wzdychała do widoków na morze, Neapol i Capri, gdzie, jak twierdzi, przed laty tak oczarowała lokalnego kamorystę, że ten oddał jej dzienny utarg, zaprosił do domu, przedstawił mammie, a potem się oświadczył i w prezencie wysłał do Polski odkurzacz. Małżeństwo – na szczęście! – storpedowali rodzice młodziutkiej wówczas Haliny. Reakcję jej polskiego narzeczonego wolimy pozostawić w sferze domysłów.
Zostawmy na chwilę boską Halinę i wróćmy do Bogini Partenope. Jest to film o pięknej kobiecie, będącej metaforą Neapolu (Partenope to przecież antyczna nazwa miasta), której wdziękom mało kto potrafił się oprzeć – włącznie z jej własnym bratem. Kazirodztwo nie jest rzadkim motywem w mitologii, nie musi więc chyba zdumiewać w tej pełnej symboli opowieści. Zresztą, jak to u Sorrentina, zanim człowiek zdąży się zgorszyć, już jest zahipnotyzowany wizualną perfekcją każdego kadru. Tytułowa bohaterka nieustannie igra z kostiumem – rozbiera się, przebiera, rzuca powłóczyste spojrzenia – lecz pełnej nagości oko widza (lub widzki) nigdy nie dostąpi.
Urodziwa Partenope studiuje antropologię, choć czym jest antropologia – nie wie. Pytanie, przyznam, zasadne (pewnie dlatego pada w filmie co i rusz). Gorzej z odpowiedzią, która może spodobałaby się miłośnikom Paulo Coelho, ale mnie przyprawiła o ból zęba mądrości. Nie zdradzę szczegółów – niech to będzie niespodzianka dla tych, którzy film dopiero zobaczą. Niestety, to kolejna produkcja kinowa, w której akademikom czas upływa na pełnych dyrdymałów dywagacjach, które nie interesują nikogo, poza nimi samymi. A przecież wiemy, że tak nie jest! (Prawda?...)
Film ma wiele pięknych momentów – Sorrentino bawi się konwencją i uwodzi onirycznym klimatem. Całość przypomina kolaż luźnych etiud, które momentami zachwycają, a czasem skłaniają do zadania sobie pytania, czy się aby przypadkiem nie zasnęło i nie obudziło znienacka w innym filmie (i nigdy do końca się nie wie, o czym to właściwie jest?). Ale taka właśnie jest poetyka Sorrentina, co oznacza, że zarówno miłośnicy włoskiego zdobywcy Oscara, jak i jego zajadli krytycy będą mieli rację. I to, moi drodzy, jest prawdziwa sztuka.
Copyright © 2025 Ciotki Kulturalne