12 kwietnia 2025

Czy Konkurs Chopinowski wygrywa się w Końskich?

Ciotka Nadia

Robiłam wszystko, żeby uciec od piątkowych debat prezydenckich. Kiedy poziom chaosu przekroczył normy dopuszczalne w Unii Europejskiej, moja cierpliwość poszła na spacer i dotąd nie wróciła. Na nieszczęście mieszkam w starej kamienicy, z jeszcze starszymi sąsiadami. Ich telewizory mają tylko jedno ustawienie: forte fortissimo. Ratowałam się kompletem symfonii Szostakowicza pod Rostropowiczem. Do tego moje koty chodziły po mieszkaniu naburmuszone i obrażone na krajową politykę. Nie dziwię im się. W tej atmosferze przypomniała mi się trwająca właśnie „dyskusja” o Konkursie Chopinowskim.

Chociaż „dyskusja” w tym kontekście to za dużo powiedziane. Może to bardziej zebranie rady osiedla? Jeszcze konkurs się nie zaczął, a już wojna. O system oceniania. O to, że do eliminacji nie dopuszczono ukochanych faworytów. Że przez wstępne sito przepuszczono zbyt mało rodaków (zwłaszcza tych z zagranicy). O członków jury. Ach! Jak ten Chopin pięknie jednoczy Polaków.

Z wywiadu z Wojciechem Świtałą w „Ruchu Muzycznym” dowiedzieliśmy się, że nagrania oceniano w dwóch osobnych zespołach. Bo zgłoszeń było 642. Tak, dobrze widzicie. Czyli nie każdy słuchał każdego. Oczywiście: skandal. Gdzie uczciwość? Gdzie obiektywizm? (Tak jakby wszystkie matury z polskiego sprawdzał jeden pan Henio zamknięty na pół roku w podziemiach Wawelu!)

Znowu lament, że nie da się ocenić uczestników konkursu obiektywnie. A ja się pytam: kiedy się dało? Tyle już powstało tekstów o niemożliwości „obiektywnej” oceny wykonań muzycznych, że można by nimi wyłożyć drogę z Warszawy do Żelazowej Woli. I z powrotem. Sama zresztą to powtarzam od lat studentom, sąsiadom i handlarce zniczami na Powązkach Wojskowych. Siedziałam w jury wielu konkursów, nie tylko pianistycznych czy akordeonowych, ale też o wiele trudniejszych: z kształcenia słuchu, harmonii i rytmiki. Pamiętam pieśni Schuberta śpiewane od końca. Chorały Bacha na tle akompaniamentu (celowo!) rozstrojonych instrumentów. Dyktanda melodyczne, na których papier dostawało się trzy godziny po wysłuchaniu przykładu. To były wyzwania! (Chopina to każdy zagra!) I co? Tam też miało być obiektywnie. A podczas obrad? Awantury jak w „Królowych przetrwania”.

Zresztą życie weryfikuje wszystko po swojemu. Weźmy edycję Konkursu z roku 2010, w czasie którego wygrała Julianna Awdiejewa. Sama należałam do nielicznego grona jej admiratorek. Podobało mi się, że się z Chopinem nie certoliła. Grała z pazurem. To były prawdziwe „armaty ukryte w krzakach”. Ale wielu poważnym panom z doktoratami z marudzenia nie podobała się wówczas silna kobieta w spodniach. Bo wszystkie pianistki powinny być jak z katalogu ślubnego: omdlewać przy nokturnach, ronić łzy nad mazurkami i wyplatać z wierzb koszyczki do święconki.

Gdzie nie pójdę, tam trwa już licytacja: który z Polaków ma najbardziej chopinowską duszę. Kto gra rubato z palca, a kto z serca. Kto najlepiej czuje „polskość” (cokolwiek to dziś znaczy)? Może zorganizujmy naszym reprezentantom dodatkowe preeliminacje w Końskich? Najlepiej z dnia na dzień. Program z losowania. Niech grają a vista. A zwycięzcę wybierzemy jak w „Od przedszkola do Opola” na podstawie aplauzu. Czemu nie? Skoro i tak wszystko to jedna wielka loteria.

Artykuły z tej kategorii


​​​​​​​

​​​​​​​

Copyright © 2025 Ciotki Kulturalne