Kwartet na cztery ciotki
Jeszcze nas nikt porządnie nie sportretował (choć Mira próbowała nie raz, a Halina twierdzi, że zdeponowała gdzieś w Szwajcarii swoje pamiątkowe akty, autorstwa najważniejszych żyjących malarzy, czemu nie do końca dajemy wiarę). Musimy więc same spróbować sił w sztuce nowoczesnego konterfektu. Żeby poduczyć się nieco fachu, wybrałyśmy się na wystawę czasową „Autoportrety” w MNW. Znalazło się na niej 20 podobizn współczesnych twórców i twórczyń (parytet płci został w pełni zachowany, za co ciotki przyznają muzeum medal!). Realistyczne malarstwo akademickie wydaje się leżeć poza zasięgiem naszych możliwości, ale portret awangardowy albo konceptualny – kto wie? A nuż inspiracja czai się tuż za rogiem?
Ciotka Walentyna: Kto mnie dobrze zna, ten wie, że do sztuki współczesnej podchodzę jak zmęczony życiem kot do zaczepek pełnego bezinteresownej miłości labradora. Tymczasem już u progu wystawy dane mi było pokiwać głową z uznaniem. Podwójny autoportret Barbary Falender: pastelowy rysunek i ekspresyjna rzeźba, tworzące pełną kontrastów całość, bardzo przypadły mi do gustu. Artystka nie bawi się w upiększanie rzeczywistości: przedstawia samą siebie z twarzą pełną powagi, przeoraną doświadczeniem życiowym. To zapewne ono doprowadziło ją do dramatycznego fejspalmu uwiecznionego w marmurowym popiersiu.
Ciotka Halina: Zawsze zachwycam się Arturem Żmijewskim, który jest tak wszechstronnym artystą! Nie dość, że świetny aktor, to jeszcze fotografuje, filmuje, msze odprawia… (Halina zlituj się! To nie ten sam Artur Żmijewski! Ile razy mam ci powtarzać... – przypis ciotki Walentyny) (Och, tak tylko żartuję, przecież znam dobrze wszystkich trzech Żmijewskich! – przypis ciotki Haliny do przypisu ciotki Walentyny). Kiedy zobaczyłam fotograficzny autoportret Żmijewskiego, chciałam jednak podejść do obsługi i zainterweniować. Już prawie zawołałam: „Tak nie może być! Te zdjęcia są rozmazane!”, ale powstrzymała mnie Walentyna, która zaczęła się wymądrzać, że tak właśnie miało być. Niezupełnie mnie to przekonało. A kiedy kazała mi przeczytać opis aż prychnęłam ze zniecierpliwienia – przecież sama potrafię ocenić dzieło sztuki, bez jakiejś górnolotnej gadaniny! Taki na przykład autoportret Mirosława Bałki. Patrzę i od razu wiem – widzę pustą niszę w ścianie muzeum. W sam raz, żebym do niej weszła, wzbiła oczy ku niebu i wzruszała zwiedzających niczym figura Madonny z dziewczątkiem. To na pewno zachęta do performansu. Jestem przekonana, że o to chodziło artyście. (No i oczywiście musiała tam wleźć! – przypis Ciotki Nadii).
Ciotka Nadia: Tego już za wiele! Autoportretowi Zuzanny Janin (temu fotograficznemu, bo na wystawie była też rzeźba artystki) chętnie przyznałabym nagrodę publiczności w kategorii „najdłuższy akordeon”. Dawniej ludzie robili ambitne zdjęcia, a teraz co? Bawią się w tych fotoszopach zamiast cyzelować detale pędzelkiem na wywołanej odbitce (to była prawdziwa sztuka! Zwłaszcza jak wujek zażyczył sobie dłuższych wąsów!). No i efekty są jakie są. Jeśli zaś chodzi o rzeźbę Janin, to Halina narobiła wokół niej dużo zamieszania – poprosiła obsługę, żeby odwinąć ją z folii, bo chciała się lepiej przyjrzeć detalom. Tylko że to nie była żadna folia, choć połączenie pleksiglasu i żywicy trochę tak wygląda. Tak to jest z tą sztuką współczesną. Człowiek niby szkoły pokończył, do okulisty chodzi, a i tak wychodzi na głupka.
Ciotka Mira: Jestem zachwycona! Rafał Bujnowski swoim autoportretem (cykl 20 rysunków węglem i 4 fotografii) podsunął mi znakomity pomysł na następną pracę do mojej prywatnej kolekcji dzieł własnych. Zrobię to samo – przyłożę kartkę papieru do twarzy i techniką frotażu odbiję na papierze swoje rysy. Wyjdzie z tego wspaniały kawał całunu turyńskiego! (Nic z tego nie wyszło – przypis ciotki Nadii). Zatrzymałam się też na dłuższą chwilę przy dźwiękowym autoportrecie Katarzyny Krakowiak-Bałki (instalacja „Czysto”). Artystka utrwaliła odgłosy sprzątania w swojej wyjątkowej interpretacji, pełnej syków i szumów. Jak później przeczytałam, chciała przez to pokazać, że łączy w sobie dwie role – twórczyni i opiekunki domowego ogniska – obie równie ważne. Zupełnie nie rozumiem, czemu Halina próbowała mnie uciszać, kiedy – przejęta przesłaniem dzieła – zawtórowałam artystce. Dawałam z siebie wszystko, udając najpierw pralkę, a potem toster. Za takie przeżycia kocham sztukę współczesną! Szkoda tylko, że pozostałe ciotki nie podzielały mojego wzruszenia (myślały, że nie widzę, jak wymieniają się porozumiewawczymi spojrzeniami i czmychają w popłochu do innej sali!).
Ciotka Walentyna: Mira jest zdecydowanie największą miłośniczką sztuki współczesnej spośród nas. Może nie ma w domu tak wielu dzieł jak Halina (nie licząc swoich własnych – tych akurat ma w nadmiarze), ale swoim szczerym entuzjazmem dziecka bożego kładzie nas na łopatki. Nie zdziwiłam się więc, kiedy wybuchła okrzykiem radości na widok pracy Karola Radziszewskiego „Atelier”. Podczas gdy Nadia, przyłapana na oglądaniu prowokacyjnego wideo, zaczęła szybko się tłumaczyć, że właśnie zastanawiała się nad tym, jak wydziergać dla swoich kotów takie same różowe czapeczki, jakie noszą modele, Mira zwołała z uciechą: „Fintyfluszkiiiiii!”. Potem zaś przez dłuższą chwilę kontemplowała nagranie wymyślonej przez artystę gejowskiej bojówki Fag Fighters.
Ciotka Nadia: Walentyny nie ma co słuchać. Koło „Atelier” Radziszewskiego tak naprawdę tylko przechodziłam. Gdzie by mnie tam te wystawione na widok publiczny siusiaki interesowały. Dużo ciekawsza była fotografia „Mamusia” Zbigniewa Libery. To podwójny autoportret – na pierwszym planie widzimy współczesnego Liberę, który wskazuje palcem na siedzącą w głębi modelkę z rozpłakanym bachorem (Liberą w formie poczwarki). To przedstawienie jego matki – takiej, jaką zapamiętał z dzieciństwa. Praca ciekawa. Miałam kiedyś taką samą garsonkę jak rodzicielka Libery na fotografii.
Ciotka Halina: Gips, metal, blacha aluminiowa, puszki, plexiglas, kable, kukurydza, lakier do paznokci, wrak motocykla… – lista materiałów, z których powstała rzeźba „Syrenka” Joanny Rajkowskiej jest imponująca. To moim zdaniem jedno z ciekawszych dzieł na wystawie. Taki postapokaliptyczny amalgamat. Mamy tu odlew górnej części ciała artystki i ogon jaszczurki zakończony żądłem. Pokrywają go łuski wycięte z puszek po piwie i coca coli, znalezionych na ulicach i w parkach Warszawy. Ta bardzo interesująca rzeźba wykorzystuje śmieci, odpady, by stworzyć zupełnie nową jakość. Godny uwagi przykład recycklingu! Prace Rajkowskiej dobrze zresztą w Warszawie znamy. Tak bardzo się martwiłam, kiedy zasadzonej przez nią palmie na Rondzie Palmy odpadły liście w czasie Euro 2012 – chwała Bogu odrosły! (Ależ nie! To wcale nie tak było! – przypis ciotki Walentyny)
Ciotka Mira: Wystawę wieńczy autoportret Pawła Althamera. To z jednej strony nietypowych rozmiarów wózek, którym artysta woził po Warszawie swoją matkę, a z drugiej – wideo utrwalające ten performans. Próbowałam przekonać Halinę, że to dzieło ma głęboką wymowę – porusza temat wykluczenia społecznego seniorów i osób z niepełnosprawnościami. Halina jednak kręciła tylko głową z niedowierzaniem, Nadia zresztą tak samo. Następnym razem pójdę na wystawę z Polskimi Babciami! Są dużo bardziej wyluzowane.
Copyright © 2025 Ciotki Kulturalne